poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 19

Witajcie!Dzisiaj tylko tyle,ale przewiduje jeszcze jeden rozdział przed świętami.
Pozdrawiam i wciąż zapraszam na sevmione;)
you-deserve-better-sevmione.blogspot.pl


Blaise delikatnie otwiera oczy,ale wszystko wiruje.Gdy w końcu udaje mu się skupić wzrok,zauważa przedziwną sytuacje.Jego przyjaciel,dziewczyna i dziewczyna którą kocha,stoją nad nim z minami przerażenia,jakby był nieżywy.Obrazu dopełnia matka,siedząca obok z kieliszkiem w ręce i papierosem w ustach z miną,która sugeruje coś bardzo złego.Gdyby tylko przypomniał sobie co się stało...Udaje mu się usiąść,a silne ramiona Draco podciągają go na równe nogi i sadzają na krześle obok matki.Zdezorientowany pociera skronie,ale ból głowy nie ustępuje.Znów patrzy na matkę,ta uśmiecha się z czułością,ale nic nie mówi.W końcu chłopak nie wytrzymuje i krzyczy.
-Ktoś mi powie co tu się wyprawia?
-Zemdlałeś kochanie.-Głos jego rodzicielki jest pogodny i opanowany jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie.
-Ja nie mdleję...w normalnych okolicznościach.-Zaczerwienił się.
-Pamiętasz czego się dowiedzieliśmy?
-Nie.-Spojrzał bezradnie na Ginny,Hermionę i Draco.
-Twoja mama otrzymała sowę...-Gdy Hermiona się odezwała,gdy dotarł do niego sens jej słów,wróciła mu pamięć.
-O nie!Ojciec..przyjeżdża?To nie może być prawda.Muszę się napić!-Wstał z zamiarem nalania sobie czegoś mocniejszego,ale zaraz odwrócił się i wymierzył w matkę wskazujący palec.-Ty!Ty go tu sprowadziłaś prawda?Masz w tym jakiś interes co?Znów się zeszliście?
-Synu.Usiądź uspokój się,porozmawiajmy jak dorośli,dojrzali ludzie.-Przyjaciółki Zabiniego patrzyły na tę scenę z zakłopotanymi minami,nie rozumiejąc ni w ząb,dlaczego Blaise aż tak się wścieka.Tylko Draco zdawał się mieć jako takie pojęcie o sytuacji,bo nie robił nic z wyjątkiem popijania ze szklaneczki.
-Stary,uspokój się,na pewno nie jest aż tak źle jak wygląda.
-Nie jest tak źle?Mam ci przypomnieć co było jak ostatnio się zjawił?
-Yyy...spłodził cię?-Blondyn parsknął,niechcący plując sobie do szklanki.
-Nie żartuj,mam na myśli katastrofę rok po tym jak nas zostawił.-Draco przewrócił oczami,na co Diabeł jęknął.-Nie chce żeby przyjeżdżał.Znów namiesza.
-A czy twój ojciec  wie,jak się mają sprawy?-Cicha jak dotąd Ginny,wreszcie zabrała głos.Blaise pytająco spojrzał na matkę,ale ta tylko uśmiechnęła się smętnie.
-Masz swoją odpowiedź.Wszystko mu wypaplałaś co?-Oskarżycielsko spojrzał na Elenor.
-Kochanie!A nie przyszło ci do głowy,że ojciec choć raz chce zrobić coś dobrego?Że tym razem nic nie zepsuje,a może nawet coś naprawi?
-Ja nie chce jego pomocy!Kiedy będzie?
-Umówił się z Albusem..
-Jak to "umówił się z Albusem"?! Co ten stary piernik ma do tego?
-Blaise!Wyrażaj się!-Chłopak spojrzał na nią z furią.
-No więc,kiedy?
-Przyjedzie do ciebie do szkoły,spotka się z Dyrektorem,zabierze cię na obiad i zniknie.Znowu.
-Nie mów mi,że za nim tęsknisz...
-Nie!-Jakoś zupełnie za szybko zaprzeczyła,ale Blaise nie miał już siły dalej się nad tym zastanawiać.
-Wracam do Hogwartu.
-A co ze świętami,choinką,prezentami?Nie możesz tak po prostu wrócić.
-Mogę i wrócę.






                                                                                *


Gdy już dali spokój ckliwym pożegnaniom i dramatom,4 uczniów aportowało się do Hogsmead. Wszyscy mieli raczej posępne miny,ale Diabeł to wyglądał dosłownie jak w żałobie.Z nikim nie rozmawiał,cały czas patrzył pod nogi. Dosłownie uszło z niego życie.Śladu nie było po tym dawnym pełnym życia wesołku sprzed kilku godzin.Pozostali,nie chcąc pogarszać sprawy,również milczeli.Przyjazd ojca Blaise'a zdawał się być nie tylko szokiem,ale i tragedią dla samego ślizgona.
Już w zamku sprawy wcale nie wyglądały lepiej.Dyrektor,jakby przewidując że się zjawią,wyszedł im na przeciw.Od razu objął Blaise'a w ojcowskim geście i nie zważając na pytające spojrzenie Hermiony,ruszył z nim do swojego gabinetu.


-Usiądź chłopcze.Dropsa?
-Do rzeczy.
-Zapewne wiesz,po co cię tu zabrałem?-Uśmiechnął się dobrotliwie,ale w jego oczach czaiła się niema groźba.
-Chodzi o mojego ojca.Co Panu powiedział?
-Reg...ekhem. Reginald obiecał złożyć mi wizytę,gdy będzie w kraju.Prosił również o możliwość spędzenia z tobą czasu,na co oczywiście przystałem.
-Ale to nie wszystko.-Nie pytał.Nie musiał.
-Tak.Słusznie podejrzewasz.Widzisz...twój ojciec...odniósł wrażenie,jakby to ująć...że do czegoś cię zmuszam.Ciebie i Dracona.
-A nie jest tak?-Chłopak popatrzył na niego z błyskiem w oku.
-Doprawdy?-Profesor zaśmiał się tubalnie,przez co aż mu okulary zaparowały.Gdy wreszcie złapał oddech,jego rozmówca przewrócił oczami.-Czego nie rozumiesz?Dałem wam wybór,czyste sumienia,czyste kartki,świeży start,pod jednym tylko warunkiem.Właściwie nie nazwałbym tego warunkiem,raczej lekką niedogodnością.W końcu z posiadania pięknej żony też można wynieść korzyści prawda Blaise?A może powiesz mi,że wcale ale to wcale nie pociąga cię panna Granger,że wcale nie marzysz już o dzieleniu z nią małżeńskiego łoża?-Gdy ich oczy się spotkały,ślizgon  w lot pojął.Podpuszczał go.Albo przyzna się,że nie do końca trzymał się umowy,albo....no właśnie co?
-Co Pan proponuje?
-No!Spotkam się z twoim ojcem,odbędę miłą pogawędkę,pochwalę twoje stopnie i grę,a ty w zamian opowiesz mu,jak bardzo szczęśliwy jesteś z Hermioną,oraz że dana ci szansa,jest wszystkim czego pragniesz.Obu nam zależy,aby była to ostatnia taka wizyta prawda?
-Tak.
-Wszystko zostaje w tym gabinecie?Myślę,że się zrozumieliśmy?
-Aż za dobrze.-Dyrektor nie spostrzegł,ale pod stołem chłopak zaciskał ręce w pięści i trudem powstrzymywał się przed okazaniem,jak bardzo się zrozumieli.Gdy starszy czarodziej uniósł się,jego dobrotliwy uśmiech przypominał bardziej grymas obrzydzenia i Zabini w myślach zastanowił się,jak mógł kiedykolwiek uważać go za nieszkodliwego,lekko zdziecinniałego staruszka.
-Jeszcze jedno.Przekaż matce,że niedługo złożę jej wizytę.


                                                                         
                                                                           *

Tymczasem w dormitorium dziewczyny dosłownie szalały z niepokoju,co też mogło skłonić Dyrektora do tej pogawędki. Draco usiłował je uspokoić i był właśnie w trakcie tłumaczenia,że przecież to Dyrektor głowa szkoły i może chodzić o cokolwiek,gdy drzwi się otworzyły i wszedł Blaise.Natychmiast nastała cisza,a jedyny dźwięk wydawały kostki lodu,które z chrzęstem opadały na dno szklanki z Ognistą.Gdy brunet wychylił szklankę jednych haustem,wszyscy spodziewali się najgorszego,ale jednak nie tego co usłyszeli.
-Dumbledore pochwalił mnie za wyniki w nauce i grę w Quiddicha i pozwolił mi się spotkać z ojcem.
-To dlaczego wyglądasz jakby ktoś umarł?
-Nie no co wy?Po prostu trochę się stresowałem,widocznie wciąż mam głupią minę.Nie chciałem was nastraszyć.-Poklepał Draco po ramieniu w niby pewnym siebie geście,ale ręce mu się trzęsły i w sumie nie miałby teraz nic na przeciwko,gdyby wszyscy zostawili go w spokoju.Butelka Ognistej,cisza i spokój.Jak ma wymyślić jak przechytrzyć Dropsa,jeśli wszyscy będą patrzyli na niego tym zaniepokojonym wzrokiem?
-Pójdę się położyć,jestem zmęczony.-Był prawie pewny,że nikt nie kupi jego wykrętu,dlatego odetchnął z ulgą,gdy już zapieczętował zaklęciem wejście do pokoju i rzucił się na łóżko.


Następnego dnia,choć próbował zachowywać się normalnie,nie udawało mu się.Widział jak inni na niego patrzą i bardzo go to denerwowało.Kurczę,robić dobrą minę do złej gry?W porządku.Ale ukrywać wszystko przed przyjaciółmi?Było to ciężkie zadanie.Chłopak postanowił jednak,że nie da nikomu satysfakcji,nie ugnie się i poradzi sobie z  tym wszystkim.Spotka się z ojcem i wtedy zadecyduje co dalej.
Na szczęście przyjaciele,choć niechętnie to schodzili mu z drogi przez kilka następnych dni.Gdy w końcu nastał wyznaczony termin,Blaise już od rana chodził na lekkim rauszu i co chwilę przytulał się na zmianę to do Ginny to do Hermiony.Choć widać było,że mają mnóstwo pytań,obie tylko w milczeniu go pocieszały,jakby nie do końca rozumiejąc po co to robią.
Chwilę przed wyjściem ślizgon obiecał,że jak wróci to wszystko im wytłumaczy i choć sam nie do końca wiedział co im powie,to już w myślach odliczał minuty do powrotu.



Reginald Zabini,postawny,bardzo przystojny mężczyzna objął syna i choć ten nie za bardzo się garnął,poklepał go przyjacielsko po plecach.W milczeniu usiedli. Zabini senior spojrzał na swojego potomka i uśmiechnął się szeroko.
-Ja i twoja matka dogadujemy się w małej ilości spraw,ale jedno trzeba przyznać...jesteś naszym wspólnym osiągnięciem.
-Możesz skończyć?Nie będzie żadnego ojcowskiego paplania!Mów po co przyjechałeś i spadaj.
-Chcę ci pomóc,więc może trochę grzeczniej?
-W czym?
-Dobrze wiesz w czym.-Gdy wreszcie na niego spojrzał i nie ujrzał fałszu ani pogardy jakiej się spodziewał,aż się wzdrygnął.Ojciec patrzył na niego z nieskrywaną troską i szczerością.
-Nie wiem co matka ci nagadała,ale nie bardzo jest w czym pomagać.-Mimo iż chciał,nie pozbył się lodu oraz nieufności ze swojego głosu.Lata rozłąki,nie mogły ot tak pójść w niepamięć.
-Posłuchaj mnie uważnie.Nie proszę cię o wybaczenie i o to byśmy od teraz utrzymywali stałe kontakty i odbudowali więzi.Wiem co ci zrobiłem.Proszę tylko o chwilę cierpliwości i zrozumienia.Opowiem ci pewną historię,a gdy już mnie wysłuchasz,odpowiem na wszystkie twoje pytania i wtedy zadecydujesz co dalej.Może tak być?-Gdy nie doczekał się odpowiedzi,zaczął swój monolog,niepewny czy nie zostanie mu przerwane.O dziwo,Blaise siedział cicho i w skupieniu wsłuchiwał się w melodyjny głos ojca,przez całą opowieść.Gdy ten wreszcie skończył,twarz chłopaka lśniła od niechcianych łez rozgoryczenia i złości,a jego oczy wyrażały taką bezradność,że nawet sam Reginald posmutniał.Mimo iż opowiedział wreszcie skrzętnie skrywaną tajemnicę,czuł jakby z jego ramion ściągnięto ogromny głaz.
-Więc...twierdzisz,że wcale nie chciałeś zostawiać mnie i matki?-Popatrzył na niego z niedowierzaniem,jakby nie do końca ufając temu co usłyszał.
-Nie,tego nie powiedziałem.Byłem głupi,dałem się omamić perspektywie pieniędzy,sławy,a możliwość pracy dla samego Voldemorta...Sam wiesz jak to było w tamtych czasach.
-Nie nie wiem.Miałem wtedy 2 latka pamiętasz?
-Ja...wstydzę się tego.Czarny Pan wcale nie zagroził,że zrobi wam krzywdę,tobie i mamie,ale nie mogłem ryzykować,że mógłby.Rozumiesz?
-Więc łatwiej było odejść?Myślałeś,że wyświadczasz nam przysługę?Wiesz jakie to uczucie,co roku spędzać święta z innym tatulkiem i nie wiedzieć gdzie jest ten prawdziwy?Wiesz,że życzyłem sobie,żeby to Henry był moim biologicznym ojcem?Nienawidziłem cie!A teraz przychodzisz i sprzedajesz mi jakąś smętną bajeczkę,że musiałeś nas zostawić,abyśmy mogli żyć?Czy ty się słyszysz?Czy tak postępuje mężczyzna?Nawet ojciec Pottera bronił żony i dziecka przed samym Czarnym Panem,a ty uciekłeś,tak po prostu!-Blaise uderzył pięścią w stół i podniósł się energicznie.
-Daj mi dokończyć.Kiedy twoja matka chodziła jeszcze w ciąży,zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Miewała bóle i dziwnym trafem tylko eliksiry tworzone przez Snape'a na polecenie Czarnego Pana działały.
Tak jakby dawał mi do zrozumienia,że jesteście na jego łasce.Gdyby...nie donosiła ciąży,to byłaby moja wina.Więc...załatwiałem dla niego różne rzeczy,niekiedy były to proste drobiazgi,ale czasami,aż sam się brzydziłem spojrzeć w lustro.Jednak gdy...spojrzałem na ciebie,zdrowego rozwrzeszczanego noworodka,a zaraz potem zostałem wezwany,już wiedziałem co muszę zrobić.Mogłem być śmierciorzercą,ale przede wszystkim byłem ojcem.A obowiązkiem ojca,jest chronić swoje dziecko,ponad wszystko.
-Reg spojrzał na syna ponad stołem,a w jego oczach był taki upór jakby faktycznie wierzył w to co mówi.Zabini junior chwilowo nie był w stanie się odezwać więc tylko patrzył na dogasającą świecę,z której wosk skapywał na stół.Gdyby teraz dmuchnął,świeca by zgasła,a on musiałby sam przed sobą przyznać,że to czego zawsze pragnął,było teraz na wyciągnięcie ręki.Wystarczyło tylko wybaczyć.Czy zdobędzie się na ten krok?
-Wytłumacz mi jeszcze jedno.Dlaczego przed Wielką Bitwą nie zwróciłeś się do Dyrektora o ochronę,przyjąłby cię i już od dawna mógłbyś żyć jak człowiek,a nie w ukryciu.
-Powody są dwa.Po pierwsze...wstyd.Tak bardzo żałuję tego co zrobiłem!Dopiero wieść o tym,że masz poważne kłopoty,dała mi kopa i zapaliła do działania.Pomyślałem że to moja szansa.Skoro wyrosłeś na tak zaradnego chłopca,mężczyznę,to mogę wrócić.Włos ci z głowy nie spadł,a słyszałem że brałeś również czynny udział w bitwie,więc tym bardziej poczułem się głupio.
-Głupio?Wiesz co ja musiałem robić?Do czego byłem zmuszany?Gdybyś tu był,wszystko byłoby inaczej!
-Wiem....rozumiem twoje rozgoryczenie i nie usprawiedliwiam się.Gdybym mógł wróciłbym.
-Dlaczego tego nie zrobiłeś?Jaki jest drugi powód?
-Voldemort stale dostawał raporty o moim pobycie i poczynaniach.Wszędzie byli szpiedzy,nie wiedziałem komu ufać.A gdyby dowiedział się,że złamałem obietnicę i wróciłem,nie sądzę by chciał mnie oszczędzić.Nawet Albus by mnie nie uchronił,a ja liczyłem że mimo wszystko wygramy tę wojnę i wtedy wszystko ci wyjaśnię.
-Czyli....siedziałeś w ukryciu przez te wszystkie lata,na ciepłej posadzie u Lorda,gdy ja nawet nie byłem pewien czy następnego dnia dożyję do kolacji?Byłem jego generałem rozumiesz?To nie była twoja wojna.Tylko nasza.Moja,Draco,Hermiony,całej reszty z Zakonu.Wiele osób oddało życie,a ty siedziałeś w Albanii czy gdzieś i piłeś Martini czekając,aż ktoś odwali za ciebie czarną robotę!
-Blaise proszę...zrozum mnie.To było jedyne słuszne wyjście.
-Nie!-Głos chłopaka przeszedł już w histeryczny wrzask.Jego ciałem wstrząsały konwulsje.-Powinieneś tu być!Pomóc mi.Dawać nadzieje!Zaopiekować się mamą.Poznać mnie!Razem dalibyśmy sobie radę!-Gdy głos mu się załamał,ojciec przeszedł koło stołu i objął syna.Ten mocno przygarnął się do jego piersi,zacisnął pięści na jego czarnym płaszczu i zaczął cicho łkać.Gdy w końcu jego oddech się uspokoił,puścił poły płaszcza i podniósł wzrok na wysokiego mężczyznę.Ich oczy się spotkały,a ślizgon ze zdziwieniem stwierdził,że to te same oczy,które widzi codziennie w lustrze.Myśl ta tak go uderzyła,że gdy wreszcie odwrócił się w stronę stolika,a jego ojciec wrócił na swoje miejsce,nie potrafił opanować drżenia rąk.Wreszcie to do niego dotarło.Był tu.Żywy, z krwi i kości,najprawdopodobniej przedstawiał obraz jego samego za kilkanaście lat..i prosił o wybaczenie.Chłopak bez słowa wstał i wyszedł z lokalu.Nikt go nie gonił.W ciszy aportował się do Trzech Mioteł i od razu poprosił o butelkę.Gdy już został obsłużony,znalazł miejsce w najciemniejszym kącie.Bił się z myślami.Bądź co bądź to jego ojciec.Osoba,która...powinna być przy nim zawsze,a nie uciekać.Ale gdy tak zaczął się zastanawiać,pewne fakty do niego wróciły.W szeregach Czarnego Pana,był chyba najmniej karany,ze wszystkich.Co więcej,lepsze kwatery od niego zajmował tylko Lucjusz Malfoy. Czyżby ta historyjka faktycznie miała sens?Przeżył tę wojnę,praktycznie bez szwanku,tylko dlatego że Voldemort trzymał w szachu Reginalda?Jeśli to prawda....Pewna myśl zaświtała mu w głowie.Wspomnienia.Jeśli ojciec pokaże mu rozmowę z Lordem,z której jasno wyniknie,że musi zniknąć,to mu uwierzy i być może przebaczy.Napełniony nową nadzieją ruszył by wysłać patronusa do ojca,ale nie zdążył tego zrobić,bo zastał go siedzącego na głazie,przed lokalem.
-Wspomnienia!Pokaż mi wspomnienia,które będą dowodem na to,że mówisz prawdę.Że chroniłeś mnie,a nie siebie.Pokaż mi.-Reg spojrzał na niego smutnym wzrokiem i pokręcił głową.
-Nie chcę byś to oglądał.
-Ale ja chcę.To jedyny sposób.Jeśli nie pokażesz mi tych wspomnień...możesz już teraz iść do diabła.
-Jesteś pewien?-Syn spojrzał na niego twardym wzrokiem i lekko kiwnął głową.
Aportowali się na błonia.Drogę do zamku pokonali w milczeniu,nawet na siebie nie patrząc.Później,w gabinecie Dumbledore'a gdzie wtargnęli jakby się paliło,usiedli i w skupieniu spojrzeli na myślodsiewnię.
W końcu Reginald wyciągnął odpowiednie wspomnienie i przybliżył się do misy,zastał jednak powstrzymany gestem.
-Chcę zrobić to sam.
-Choć ten jeden raz pozwól mi być przy tobie.
-Nie.Nie było cię przez całe życie,to i teraz być nie musisz.-Starszy mężczyzna przymknął powieki,nie chcąc okazać jak bardzo zabolały go te słowa.
-Znajdź mnie jak skończysz.